Zakopane- prawda, że piękne miasto. Chciałam napisać jakiś genialny post na ten temat, ale tak dawno nie pisałam czegoś, co mogłoby mieć większy sens, że zastanawiałam się z 10 minut od czego zacząć... nic nie wymyśliłam, więc postanowiłam zacząć tak jak zawsze. Od tego, co mi ślina na język przyniesie.
Przepraszam, ale mój brat właśnie wszedł do pokoju caaały w bąblach chwaląc się, że wpadł w pokrzywy, jak ja mam normalnie żyć z tymi ludzmi w domu? hahaha
Ale wracając do tematu..
Z wyjazdu jestem jak najbardziej zadowolona, zwiedziłyśmy jak na 3 dni całkiem sporo. Kasprowy Wierch, Gubałówka i Morskie Oko zaliczone. Nie żałuję żadnej złotówki wydanej na tak piękne widoki. Przeżyłyśmy tak samo dobrze wspinaczki jak i śpiewających, pijanych górali napotkanych na w nocy na środku Krupówek (...no dobra, to trochę gorzej). Chociaż wyjazd zapowiadał się naprawdę tragicznie:
Poniedziałek- wyjazd po lekcjach, bo oczywiście jak się człowiek nie uczy przez cały rok, to musi biegać i zaliczać sprawdziany w Czerwcu, więc rano biegiem poszłam na test z hisu, co mogę się pochwalić, zaliczyłam ładnie na piąteczkę. Później biegiem na pociąg i tu zaczyna się już robić całkiem zabawnie. Gdzieś w okolicach Miechowa zerwała nam się linia trakcyjna. Oczywiście my w panikę, bo jakżeby inaczej. Po czym konduktor przychodzi i z przykrością nas informuje, że będziemy trochę stać... trochę około godziny. Nic w tym by złego nie było, gdyby nie to, że idealnie na pociąg do Zakopanego z Krakowa spóźniłyśmy się pół godziny. Z 20 minut na przesiadkę, miałyśmy trochę więcej czasu... 4 godziny siedzenia w Krakowie, z walizkami w parku totalnie bez planu na życie. Jak miałyśmy być w Zakopcu o 18, tak byłyśmy o 22.
Kolejne dni były bardzo słoneczne, pogoda dopisywała, dużo zobaczyłyśmy i świetnie się bawiłyśmy. Jednak przyszedł czas na powrót.
Planowo miałyśmy odjechać o 15:30, wszystko pięknie, byłybyśmy w Kielcach na 19, bez przesiadek i zbędnych problemów. Jednak oczywiście, Monika, z którą byłam własnie w Zakopanem, stwierdziła, że pójdziemy jeszcze nad niedaleki wodospadzik. Google Maps powiedziały, że to jakieś 4 minuty samochodem, więc poszłyśmy na Busa... i wsiadłyśmy na kierunek Morskie Oko. Pół godziny później wspinałyśmy się po górkach w stronę Morskiego Oka, bilety znów przebukowałyśmy na 19:50, więc zwiedziłyśmy sobie piękne widoczki i wszystko było pięknie. Nikt jednak nie przewidział, że bus, którym miałyśmy w planach jechać do domu zepsuje się i będziemy czekały kolejne 30 minut. Tym razem przemyślałam, że pociąg do Kielc z Krakowa (bo znów się wpakowałyśmy w przesiadkę) jedzie godzinę i 5 minut później od czasu przybycia do dawnej stolicy. Jednak znów kto mógłby się spodziewać, że nasz pociąg zostanie odwołany. NO KTO BY SIĘ SPODZIEWAŁ? I takim oto trafem, wylądowałyśmy w Kielcach o 2 w nocy, busem...
Przynajmniej dotarłyśmy do domu.